Tata przyszedł z pracy
„wypity” przyniósł ze sobą w blaszanej bańce kwas solny, który był mu potrzebny
do lutowania czegoś tam, przelał potem ten kwas do butelki po winie i skrzętnie
ukrył przed wszystkimi, bo kwasem można się poparzyć. W nocy, gdy się przebudził
chciało mu się bardzo pić, znalazł butelkę z wina z zawartością jakiegoś płynu,
był jeszcze zamroczony wypitym wcześniej alkoholem, więc bez namysłu przechylił
butelkę i zrobił porządnego łyka, gdy zorientował się, że to kwas solny który
wcześniej przyniósł do domu, było już za późno, przepił to obficie wodą i
położył się spać sądząc, że nic mu nie będzie. W szpitalu przeleżał kilka
miesięcy, zrobili mu operację krtani, ale niestety pokarm musiał przyjmować
przez gumową rurkę, którą miał wstawioną bezpośrednio do żołądka i przyklejoną
plastrem na klatce piersiowej. Pamiętam jak mama przez lejek wlewała mu tam
jakąś zupkę, ale głosu taty już nie pamiętam.Tata ze względu na komplikacje
krtani i żołądka często wracał leżeć do szpitala, mama wtedy miała pełny luz,
robiła co jej się podobało a zapewniam was, że mojej mamie podobało się
wszystko to, co normalnym ludziom się nie podoba. Zabierała mnie na spacery Np.
pod budkę z piwem, wtedy takie budki, kioski z piwem były częstą „ozdobą”
osiedli, ta akurat nazywała się „u żyda”, bo właścicielem był prawdziwy żyd.
Potrafiła pod taką budką spędzić naprawdę dużo czasu, a dla mnie to też była
duża atrakcja, miałem dużo kapsli z butelek, które jedną po drugiej otwierali
mama, jej koledzy i koleżanki. Tymi kapslami grałem na ulicy w „kapsle” tak
nazywała się gra, na ulicy rysowało się kamieniem trasę i pstrykało się po tej
trasie kapsle, jeżeli któryś wypadł na zakręcie poza linię musiał wrócić na
start. Wyobraźcie sobie, że koledzy mojej mamy przegrywali ze mną! Byłem naprawdę
mistrzem! W czym tkwiła tajemnica mojego sukcesu? – Bo tylko ja byłem trzeźwy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz